Ostatni rok mocno mnie zmienił…
Gdzie są marzenia? Gdzie cele, sukcesy? Gdzie radość, spełnienie? Gdzie są siły, żeby celebrować codzienność i niezwykłe zdarzenia?
Ostatni rok mocno mnie zmienił. Od lutego kolosalnie zmieniło się moje patrzenie na świat, podejście do życia. Wiele rzeczy sobie uświadomiłam, wiele osiągnęłam… Spełniłam kilka marzeń i w końcu po 6 miesiącach harówki porządnie odpoczęłam…
Z racji na wielką ilość doświadczeń, przemyśleń i zdobytej wiedzy tworzę ten wpis. Piszę go, żebyś możliwe, że uniknął kilku błędów, które ja popełniłam. Żeby Cię zainspirować i pokazać Ci być może z nowej, innej perspektywy spojrzenie na sukces…
Zgubny punkt widzenia
Gdy myślę o sobie i swoim patrzeniu na sukces z początku studiów, z początku lub nawet połowy 2020 roku widzę, jak bardzo utopijne i zgubne był mój punkt widzenia. Wydawało mi się, że cieszyć się życiem będę mogła dopiero, gdy już się dorobię. Gdy zostanę rentierem i będę mogła sobie pozwolić na wiele, materialnych dóbr luksusowych. Później mocno zrozumiałam, że jednak nie musi tak być, że można inaczej patrzeć na świat. W duszpasterstwie spotkałam ludzi, którzy pokazali mi, że można po prostu być tu i teraz i cieszyć się z mniejszych rzeczy. Doświadczyłam piękna chwili. Wyjazdów niskobudżetowych, gdzie ważniejsi byli ludzie. Gdzie nie trzeba było jeść w nie-wiadomo-jak-wypasionych knajpach i spać w 5* hotelu, żeby być ultra przeszczęśliwym. Zobaczyłam jak piękna jest młodość, spotkania ze znajomymi. Granie w planszówki, rozmowy do nocy… Imprezy, wino, trwanie na modlitwie i bycie dla ludzi i z ludźmi.
W zeszłe wakacje wyszalałam się za wszechczasy 😀 To był piękny czas.
Schody zaczęły się, gdy rozpoczął się rok akademicki i zastanawianie się, co z pracą, jak łączyć liderowanie w duszpasterstwie akademickim, dalszą chęć siedzenia do nocy z ludźmi z wczesnym wstawaniem rano…
Jak to łączyć?
Później, gdy znalazłam pracę… albo praca mnie(?) 😉 Już w ogóle wkradł się w moje życie chaos. Praca, związek, duszpasterstwo, media społecznościowe, blog z merytorycznymi wpisami, studia, ogarnianie live’ów, które chciałam zrobić w pierwszym kwartale 2022r. Aaa no i jeszcze czas dla przyjaciół, rodziny i… coraz gorsze samopoczucie bliskiej mi osoby, które okazało się być spowodowanym przez bardzo groźną chorobę, którą zdiagnozowano po kilku miesiącach…
Z taką ilością rzeczy na głowie weszłam w 2022r. Ale… chyba jeszcze było mi mało 😛 Pojawiła się szansa zrobienia kursu coachingowego ICF ACC opłacanego przez uczelnię i podjęłam rękawicę. Nie żałuję tej decyzji i gdyby trzeba było, podjęłabym pewnie taką decyzję raz jeszcze, ale trochę inaczej zorganizowałabym sobie życie i zrezygnowała z innych rzeczy.
Kamień milowy
Po drodze wybuchła wojna na Ukrainie i zdałam sobie sprawę, że życie jest tak bardzo ulotne, że czekanie i rezygnowanie ze wszystkich przyjemności, aby zacząć inwestować i czekać aż zacznę zarabiać nie wiadomo jak duże pieniądze jest totalnie bez sensu. Zaczęłam rozumieć, że ja mam czym się cieszyć. Że moje życie już teraz jest piękne i może być jeszcze piękniejsze, jeśli tylko na chwilę się zatrzymam i docenię, co mam. Zrozumiałam, że nie muszę czekać „na ten odpowiedni czas”, gdy w końcu będę miała dostatecznie dużo, żeby się tym ucieszyć. Dostrzegłam, że mam tylko ten moment, który trwa i że nie ma sensu czekać z cieszeniem się rzeczywistością…
Niemniej jeszcze do mnie nie dotarło tak do końca, co znaczy to cieszenie się codziennością… W marcu zaczęły się live’y, zaczął się kurs coachingowy, dalej pozostawało duszpasterstwo, blog, media społecznościowe, ludzie, z którymi chciałam spędzać czas, wywiad, który był do zrobienia, studia i licencjat do dokończenia… Próbowałam to wszystko łączyć, być na maksa, no i się rozchorowałam. Byłam potwornie chora… Przed chorobą wydawało mi się, że wiem lepiej, że sobie poradzę, bo przecież dążenie do sukcesu polega na tym, żeby szybko wiele osiągnąć, żeby wiele się działo. Przecież musi być ciężko, ale skoro jestem młoda, to mój organizm da sobie radę.
No cóż… myliłam się… Może ktoś inny dałby radę, ale ja nie…
Coś, co jest dla mnie niesamowite, to fakt, że moja choroba i przemyślenia o trosce o siebie zbiegły się z live’ami dostępnymi na moim instagramie. Rozmowy z dziewczynami mocno mi poukładały w głowie. Zrozumiałam, że życie serio toczy się teraz. Że mam prawo cieszyć się życiem, że życie to całość – raz jest pięknie, a raz cholernie trudno i to jest okey.
One przygotowały mnie na to, co przyniósł kwiecień… Chyba najtrudniejszy czas w moim życiu… Pełen łez i obaw, co będzie w przyszłości, a z drugiej strony pełen piękna, wsparcia płynącego od innych ludzi. Miałam piękne urodziny i uczyłam się tego, że życie to całość i to, że na jednym obszarze jest hardckore, nie znaczy, że gdzie indziej nie mogę się cieszyć… Z drugiej strony tak jak już Wam pisałam czułam się, jakbym przeżyła regres… Dużo krzyczałam, nie rozumiałam siebie… Byłam potwornie zmęczona… Przede wszystkim psychicznie… Ale dałam radę… i Sebastian i moi bliscy też… ;P
Byle do obrony
Później już było ciśnięcie byle dotrwać do obrony… W pracy intensywnie (ale duży rekrutacyjny sukces dla mojej osoby! 🙂 – dzięki mnie firma zdobyła świetnego dyrektora), przygotowanie firmy do międzynarodowych targów, łączenie tego ze studiami i duszpasterstwem… Co tu dużo pisać – było ciężko i mam poczucie, że rutynowo 😛 Praca, coaching, studia, duszpasterstwo, rozciąganie, żeby ciało jakoś dawało radę…
Zakończył się kurs coachingowy, obroniłam się na 5 i zostałam wyróżniona za średnią, jako jedna z najlepszych studentek na WSB… Zostałam coachem, psychologiem biznesu. Było WIELKIE świętowanie i celebracja sukcesu. Było naprawdę pięknie z cudownymi ludźmi chociaż nadal ciężko było mi się przyznać, że ja serio potrzebuję tak po ludzku odpocząć i mieć większy kontakt ze swoimi emocjami…
To doprowadziło do przeziębienia:P Znowu wnioski, że ciało i umysł potrzebuje regeneracji i że ja już nie chcę tak bardzo zajeżdżać swojego organizmu. Że ja chcę żyć inaczej…
Gdy rozpoczęłam urlop byłam wykończona. Nie zmęczona, ale wyczerpana… ale na szczęście to się odmieniło 😀 Odpoczęłam i zrozumiałam, że coś za coś. Że albo będę wyspana i zdrowa, albo ze strachu, że coś stracę kolejny wieczór będę zwlekać z pójściem spać (a miałam z tym straszny problem).
I teraz czas na najważniejsze wnioski, do których zainspirowało mnie wejście na alpejski szczyt – Jochberg…
- To jak będzie na szczycie może Cię mocno zawieść.Hmmm… Widoki mogą być piękne, ale może Twoje wyobrażania były inne, może oczekiwałbyś czegoś innego? Ja myślałam, że będzie w określony sposób, a było inaczej. Trochę się zawiodłam, ale dzięki temu zrozumiałam, że podążanie do celu jest równie ważne, jak sam moment jego zdobycia. Warto po drodze zatrzymać się popatrzeć na motyla, zwrócić uwagę na płynący obok strumyk, czy przebijający się przez drzewa widok… Bo już sama droga jest piękna, więc nie ma co czekać z zachwycaniem się. I to chcę i staram się przenosić na życie:)
- Musisz się koncentrować tylko na tu i teraz, bo jak tracisz energię na rozmyślanie, to możesz się potknąć i złamać nogę… Jestem osobą mocno emocjonalną i zauważyłam, że bardzo wiele energii tracę na rozmyślanie. Zastanawianie się, co się wydarzy i jak to będzie, jak to się już wydarzy. Uwielbiałam się ekscytować i bardzo dużo mówić. Ale zrozumiałam, że przez to tracę bardzo wiele czasu i energii, rozpraszam się w drodze do mojego celu. Muszę być świadoma, gdzie stawiam krok i nie myśleć już, jak super będzie, gdy to się wydarzy (gdy dojdę na szczyt, czy w drodze powrotnej dotrę do auta – i przenosząc na biznes, gdy osiągnę jakiś konkretny sukces), ale koncentrować się na tym, żeby dobrze postawić ten krok, który przede mną na początku, środku czy w 3/4 drogi. On i owszem ma mnie zaprowadzić do tego największego celu, ale energię mam spożytkować na ten krok, który bezpośrednio przede mną. Tak muszę mieć z tyłu głowy ten duży cel, ale nie do tego stopnia, że stoję w miejscu, bo ciągle myślę czy że nie mam sił zrobić tego kroku…
Od powrotu z urlopu naprawdę staram się i uczę odpoczywać, dbać o siebie i swoje ciało. Słuchać swojego głosu, nie pędzić i doceniać to, co mam teraz.
I tego życzę i Tobie:) Rozejrzyj się, zrozummy, że pędzenie za wielkimi sukcesami owszem jest fajne, ale niech nie pochłonie całego naszego życia i zdrowia, bo nikt nam nie zwróci tych zwykłych – niezwykłych chwil, które dzieją się teraz.
Jeśli uważasz ten wpis za wartościowy, podziel się nim ze znajomymi, przyjaciółmi, rodziną! Te osoby na pewno zyskają, a mi będzie przemiło!
A jeśli chcesz zastanowić się nad Twoją definicją sukcesu zajrzyj tutaj!
Zapraszam Cię również na moje media społecznościowe, gdzie znajdziesz codzienną dawkę inspiracji i motywacji!