
Czego nauczyło mnie narzeczeństwo?
Czego nauczyło mnie narzeczeństwo? Dlaczego uważam, że ten czas jest potrzebny? Jak przebiegał u nas i jakie najważniejsze wnioski z niego wyciągam?
Jeśli jesteś w relacji ogromnie Cię zapraszam do przeczytania, ponieważ myślę, że może Ci parę kwestii rozjaśnić:)
Nasze zaręczyny były bajeczne. Naprawdę – Sebastian postarał się na maksa. Spełnił, a nawet przekroczył wyobrażenie moich marzeń. Ze względu na to, że zależało nam na tym, żeby działać w zgodzie z naszymi wartościami osadzonymi w chrześcijaństwie stosunkowo szybko podjęliśmy decyzję i o wejściu w narzeczeństwo (już po roku), jak i o ślubie – po dwóch latach znajomości. Czy to było dobre? Na pewno popychające nas do rozwoju. Na pewno pokazujące czym jest miłość. Na pewno dało mi na początku naszego małżeństwa poczucie, że nasza relacja to jest coś naprawdę głębokiego, a wręcz mistycznego. Nie łączą nas tylko emocje, motyle w brzuchu. Nie jesteśmy ze sobą tylko wtedy, gdy wszystko jest dobrze, ale też w momentach, kiedy jest hardckorowo źle. Że choćbyśmy nie wiadomo, jak się pokłócili, to zawsze finalnie powiemy przepraszam i pójdziemy dalej z chęcią naprawiania i budowania tej naszej relacji.
Ale dobra – dlaczego narzeczeństwo jest potrzebne?
Dla mnie z Sebastianem było to moment podjęcia decyzji, że my naprawdę jesteśmy już gotowi zacząć budować swoją rodzinę. Ze względu na to, że we wcześniejszych związkach dwa razy zostałam zostawiona bez słowa po wielkich obietnicach, w okolicy zaręczyn strasznie się stresowałam. Bo niby w kwietniu czy maju Sebastian mi powiedział, że chce ze mną wziąć ślub i się zaręczyć, a potem minął jeden wyjazd, drugi i nic się w tym kierunku nie zadziało. Niemniej nie zawiódł i tak jak powiedział, tak zrobił (finalnie w najlepszym możliwym momencie :D).
Po pierwsze – po zaręczynach poczułam WIELKI spokój. Zaczęłam przesypiać całe noce. Poczułam, że nasza relacja to nie jest tylko gadanie o marzeniach o wspólnej przyszłości, ale konkretne decyzje i działania. Jak potem rozmawiałam z przyjaciółką, to obie stwierdziłyśmy, że po zaręczynach człowiek już czuje, że jednak jakąś decyzję podjął i nie jest w głowie tak łatwo powiedzieć, że a najwyżej „wyloguję się z tej relacji”. Nie – jest nowa rzeczywistość, w której decydujemy się podjąć konkretne działania pozwalające nam sprawdzić, jak idzie nam współpraca. Jak się dogadujemy. Pierwsze momenty, kiedy trzeba pójść na prawdziwy kompromis. Docieranie się w swoich poglądach.
U nas oprócz organizacji ślubu i wesela doszedł gruntowny remont. Było strasznie ciężko.
Po słodkim czasie ucieszenia się zaręczynami i wakacji w Grecji, bardzo szybko przyszło nam do podejmowania decyzji o naszej wspólnej przyszłości. Ustalania, ale już w konkretnej rzeczywistości (bo ten ślub faktycznie miał przyjść), jak ma wyglądać nasze życie, uroczystość, mieszkanie. Przyszła rzeczywistość związana z remontem i konfrontacja z ilością rzeczy do zrobienia, żeby już wtedy w niecały rok wyrobić się do ślubu i z remontem, i z ogarnianiem wesela.
Do lutego jakoś to wyglądało, bo głównie było kupowanie rzeczy do remontu. Byliśmy na cudownych naukach przedmałżeńskich, które nas mocno zbliżyły i pozwoliły się poznać. Walentynki, które spędziliśmy razem.
Potem zaczęły się prace na mieszkaniu. Kucie, malowanie, użeranie się z fachowcami, obsuwające się terminy. Niby zawsze się o tym słyszy, gdy inni mówią o swoich remontach, ale dopiero, gdy przyjdzie się zmierzyć z tą rzeczywistością, czuje się, że to faktycznie tak wygląda.
Wiele rzeczy Sebastian zrobił sam (co sprawiło, że w naszym mieszkaniu jest naprawdę pięknie i weszliśmy w małżeństwo z cudownie wyremontowanym lokum). Jedynym minusem był fakt, że przez to nie mieliśmy zbytnio (a tak naprawdę prawie w ogóle) czasu dla siebie. Gdy kończyły się kwestie remontowe, siadaliśmy do tych związanych ze ślubem i weselem. Było dużo frustracji, nieporozumień.
Nie wiem, czy może być coś gorszego niż remont, duży projekt jakim u nas było wesele i do tego nie mieszkanie razem. Bywały dni, że dopiero o 22:30 Sebastian kończył pracę i miał chwilę, żeby zadzwonić. Brak bliskości nam doskwierał. Często zapominaliśmy, że nam obojgu bardzo na sobie zależy i że nie jesteśmy przecież przeciwko sobie. Dużo się kłóciliśmy. Ale zawsze wychodziliśmy z tych kłótni z postanowieniem i poczuciem, że bardzo siebie kochamy, że wiemy, że relacja to nie są tylko słodkie chwile i że chcemy się uczyć budować tę relację. To było i jest piękne. Fakt, że jesteś z kimś, żeby się rozwijać, żeby wzrastać. Polepszać siebie. Pracować nad swoimi wadami.
Zrozumiałam, że małżeństwo, trwanie w relacji to przede wszystkim droga do świętości.
To towarzyszenie sobie, dzielenie swoich radości i smutków. Wsparcie, wielki rozwój i zdecydowanie, że naprawdę chcemy być razem. To zgoda na to, że czasem coś zawalę i odwrotnie – że on coś głupiego zrobi. Zgoda, żeby po każdej porażce powstawać i dalej kochać, zaufać i starać się o zaufanie. To akceptacja tego, że całe życie będziemy się siebie uczyć. Że to nie jest tak, że raz obgadamy wszystkie tematy i już na całe życie mamy wszystko ustalone.
Bardzo bałam się tego, że my przez ten remont nie mamy jeszcze przegadane tego, jak chcemy funkcjonować mieszkając razem, że nie posłuchaliśmy jeszcze tej konferencji, tego nie przegadaliśmy. Tutaj tego o sobie nie wiemy… Myślałam, że my musimy wejść już w to małżeństwo przygotowani. Nie weszliśmy ;P Oczywiście, gdyby było więcej czasu na rozmowę pod koniec narzeczeństwa, to z pewnością początek naszego małżeństwa byłby delikatniejszy i spokojniejszy. Ale w tym wszystkim najważniejszym było dla mnie zrozumieć, że relacja to proces. Że nie da się wszystkiego o sobie dowiedzieć, wszystkiego obgadać. Nie. To jest droga, która będzie trwała całe nasze życie:) Ta perspektywa jest równocześnie trudna, ale też piękna…
Kto jest najważniejszą osobą?
Zrozumiałam też, że to on ma być najważniejszy na świecie. Nie rodzice. To co mówi mama czy tata. Nie – my jesteśmy najważniejsi. To Sebastian i to, co on uważa jest kluczowe. Owszem – można się radzić, ale nie może być tak, że z mojej strony rodzice mówią jedno, z jego strony drugie, a my zamiast zastanowić się, co tak naprawdę myślimy o tym staramy się trochę przeforsować – każdy pomysł jednej ze stron.
W narzeczeństwie zrozumiałam, że my naprawdę możemy (a wręcz powinniśmy!) podejmować decyzje sami. Że najwyżej popełnimy błąd. Ale to sprawia, że to jest nasze życie. Nie wszystkich wokół, ale nasze życie. Nasze decyzje, nasze błędy.
Nieustannie muszę sobie o tym przypominać, ale jest to na pewno cenna lekcja narzeczeństwa – pamiętać, że to my podejmujemy nasze decyzje. Że najbardziej powinnam ufać jemu. Pamiętać, że on chce dla mnie dobra (bo w moim przypadku jestem przekonana, że Sebastian naprawdę chce dla mnie wszystkiego, co najlepsze).
Układanie relacji z rodzicami
Może dla niektórych to głupie i oczywiste sprawy, ale potem jak przychodzi życie, to okazuje się, że czasem o tym zapominam. Że jednak ta rzeczywistość jest inna niż ta, w której żyłam z rodzicami. Bo jednak moja relacja z rodzicami jest kozacka i naprawdę ich lubię. Wiem, że mogę na nich liczyć, są dla mnie dużym autorytetem, ale nie chcę, żeby przysłonili mi Sebastiana i tego, co on myśli. Oni też nie chcą, ale tego wszystkiego trzeba się nauczyć:)
Fajnym było w narzeczeństwie (i jest teraz na początku małżeństwa) to, że moi rodzice są mega świadomi. Że mogłam z mamą otwarcie rozmawiać, że jednak to jest życie moje i Sebastiana i nie wszystko będzie tak, że w pełni ją zadowoli. Mama dawała mi baardzo dużo wsparcia. Przeprowadzała przez ten proces. Nigdy nie zamarudziła na to, że wychodzę z domu. Owszem zwłaszcza przed ślubem emocji było multum i wszyscy zdaliśmy sobie sprawę, że to czas na rozstanie. Ale dzięki przestrzeni na emocje, nazwanie tego, co przeżywamy przeszliśmy i przechodzimy przez te wszystkie zmiany i wydarzenia wspólnie.
Dlaczego zamieszkaliśmy razem dopiero po ślubie?
Mam też poczucie, że wszystko wydarzyło się w odpowiednim momencie. Bardzo długo walczyłam ze sobą, czy zamieszkać z Sebastianem przed ślubem, czy jednak poczekać do ślubu. Głównym czynnikiem, który mnie przed tym zatrzymywał była moja wiara i to, co mówi Kościół na ten temat. Mój ojciec duchowny i moja mama, z którą też mogę na takie tematy pogadać, doradzali mi (oczywiście w totalnej wolności nie narzucając kompletnie swojego zdania), żebym poczekała do ślubu.
Ja jednak wiedziałam, że nie chcę tej decyzji podejmować dlatego, że muszę. Wiedziałam, że jeśli tylko będę chciała, to mogę u niego zamieszkać. Wiedziałam, że Bóg mi niczego nie każe. On mnie zaprasza, podpowiada przez Kościół i mądrych ludzi o tym, co może przynieść dobre owoce i prawdziwe szczęście, ale do niczego mnie nie zmusza. Nie zakazuje na siłę. Nie mówi, że przestanie mnie kochać, jeśli zdecyduję inaczej. Czułam to.
Finalną decyzję, że wprowadzę się do Sebastiana z dniem ślubu tak naprawdę podjęłam kilka tygodni przed ślubem. Nie umiałam tego tak do końca wyjaśnić, ale poczułam, że to jest spójne ze mną. To jest spójne z moimi wartościami. W moim sercu czułam, że kocham Boga na tyle i na tyle Go poznałam, że mogę Mu zaufać. Dodatkowo okoliczności zamieszkania były u mnie takie, że bez problemu mogłam poczekać.
Co było główną racjonalną przyczyną tego czekania?
Jesteśmy z tych szalonych, którzy czekali z seksem do ślubu. Ale znowu – nie zrobiliśmy tego, bo ktoś nam kazał, ale dlatego, że traktuję (a myślę, że coraz bardziej oboje traktujemy) przykazania boże jako drogowskaz. Miałam świadomość, że wszystko nam wolno i Bóg nas nie pokara za to, że doszłoby między nami do stosunku, ale wiedziałam, że grzech ciągnie za sobą konsekwencje. A ja wolałam działać i żyć w bożym błogosławieństwie. Sebastian po prostu to przyjął. Od początku związku wiedział, że to dla mnie ważne i potem nie usłyszałam ani słowa, że co ja wymyślam. Nie tworzył żadnego ciśnienia, wręcz nie raz sam zawalczył o to, żebyśmy w tej czystości do ślubu dotrwali. Był to wielki wyczyn. Było cholernie ciężko, ale myślę, że było warto.
Wiedzieliśmy, że mieszkanie razem prowokuje dużo więcej sytuacji sprzyjających bliskości fizycznych, dlatego zdecydowaliśmy, że nie będziemy się na to wystawiać. Ale to też nie było proste. Ile ja odbyłam rozmów z ks. Michałem i z moją mamą jakie to bez sensu i czemu ten Pan Bóg coś takiego wymyślił… Z dzisiejszej perspektywy ciężko mi jeszcze określić, co dzięki temu zyskaliśmy czy straciliśmy, ale na pewno jestem z siebie i Sebastiana dumna:) Czuję, że dzięki tej decyzji nasza relacja jest taka mocno trwała, że jest czymś więcej niż tylko chwilą uniesienia. Że ten seks staje się teraz takim uzupełnieniem, dopełnieniem. Że można się z tego w pełni cieszyć, uczyć się tej nowej rzeczywistości. A co jest też dla mnie kluczowe wszystko zadziało się w zgodzie z tym, co mówię, z moimi wartościami, z tym jak staram się żyć.
To była nasza decyzja i nikomu nie będę mówiła, jak kto ma żyć. Ze swojej strony mogę się tylko podzielić, że poznaliśmy z Sebastianem CUDOWNEGO Boga i to On nas uzdalnia do tego, żeby się tak szalonych i może trochę dziwnych w dzisiejszym świecie rzeczy się podejmować:)
Ostatni rok był szalony. Ilość zmian, która zaszła w moim życiu jest OGROMNA. Serio – w życiu bym się nie spodziewała, że aż tyle się wydarzy. Ale jednego jestem pewna – mam wspaniałego męża, który jest dla mnie mocną skałą i ochroną w obliczu wszystkich wyzwań. Czas narzeczeństwa dał mi pewność, że nasza relacja to coś więcej niż tylko słodkie słówka i zakochanie. Już wtedy byliśmy ze sobą pomimo wszystko. Moment, gdy braliśmy ślub był w naszej relacji ciut trudny, ale przez wszystkie wcześniejsze doświadczenia wiedziałam, że robię dobrze i że jestem pewna, że to ten mężczyzna, z którym chcę spędzić resztę swojego życia. Po ostatnich trzech tygodniach (wpis pisałam ponad miesiąc, a potem czekał na publikację) różnych rozmów i wydarzeń jestem pewna, że zrobiłam dobrze:)
Pamiętaj – idealny partner/partnerka nie istnieją. Grunt, żeby mieć tego świadomość i razem z tą osobą, którą kochamy spędzać czas, nieustannie powstawać, przebaczać sobie, kochać się, być otwartym na swoją różnorodność. Rozmawiać, rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać.
Na dzisiaj to tyle:) Po moich czterech czy pięciu miesiącach nieobecności tutaj cieszę się ogromnie, że w końcu mogę wrócić.
A jeśli chcesz przeczytać o tym, jak się odnaleźć, gdy w życiu zachodzą wielkie i niespodziewane zmiany zajrzyj tutaj!
Zapraszam Cię również na moje media społecznościowe, gdzie znajdziesz codzienną dawkę inspiracji i motywacji!
Zobacz również

Dwadzieścia lat minęło…
30 kwietnia 2020
Jesień inna niż wszystkie
4 listopada 2019