Rozmowy

Niezwykłość w codzienności

O duchowym oczyszczeniu, łucznictwie i byciu innym niż wszyscy porozmawiałam z Agatą Mieloch – nieudającą nikogo dwudziestolatką. Co sprawiło, że zachowuje się teraz stanowczo i prawdziwie? Kim jest dla niej Bóg i gdzie Go spotyka? Muszę przyznać, że jej odpowiedzi zmotywowały mnie do działania i przekonały po raz kolejny, że my młodzi niezależnie od tego co mówią czy myślą o nas inni, mamy coś wartościowego do przekazania światu. 

Łucznictwo – skąd taki pomysł? Taka pasja?

Odkąd byłam dzieckiem zawsze interesowałam się fantastycznymi światami, średniowieczem. Raz na festyn szkolny przyjechał klub sportowy, dzięki czemu mogłam postrzelać z takich prawdziwych łuków. Już wtedy próbowałam namówić rodziców, żeby mnie zapisali na łucznictwo, ale wtedy się nie zgodzili. Stwierdzili, że jestem za mała, że mi to przejdzie i takie tam. Jednak potem, jak byłam w liceum, miałam ze względów zdrowotnych rok przerwy w nauce. To spowodowało, że musiałam znaleźć jakieś zajęcie, gdzie będę mogła spotykać się z rówieśnikami. Chodziło o to, żeby uniknąć sytuacji, w której siedzę cały czas w domu. Było ryzyko, że inaczej podupadałaby mi psychika. Z tego powodu mama mi powiedziała, że w sumie zawsze chciałam chodzić na to łucznictwo, więc dlaczego nie. I tak to się zaczęło. Poszłam i zaczęłam strzelać.

Jak postrzegasz swoją chorobę w kontekście treningów? 

W pewnym sensie to ona mnie na nie naprowadziła, pozwoliła spełniać taką moją pasję z dawna. Z drugiej strony czasem dolegliwości związane z chorobą przeszkadzają, bo jak źle się czuję, to nie jestem w stanie trenować. Na szczęście łucznictwo jest jednym z takich sportów, które nie obciążają akurat tych układów, które mam chore. Reasumując można powiedzieć, że z czegoś negatywnego, jak moja choroba, wyszło coś pozytywnego, jak możliwość trenowania łucznictwa.

Czy ten sport ułatwia Ci to przetrwanie tej choroby? 

Tak, myślę, że można tak powiedzieć. Tym bardziej, że trafiłam na to łucznictwo, chyba w najgorszym momencie mojego życia. Pomogło mi trochę wyjść z takiego dołku psychicznego spowodowanego chorobą. Treningi dodały mi sił i zmotywowały do walki.

Jaki był pierwszy trening?

Pierwszy trening był taki, że nawet łuku w rękach nie trzymałam (śmiech). Nasz trener uważa, że na początku trzeba wypracować mięśnie, które odpowiadają za strzelanie, żeby dobrze wykonywać strzały. Z tego powodu przez pierwsze dwa albo trzy treningi robiłam tzw. „bramę mistrzów”. Polega to na tym, że stojąc przy drzwiach musiałam mieć ułożone ręce na wysokości barków i przez te drzwi tak jakby próbować przejść, mając cały czas te ręce tam oparte. To pobudza pracę łopatek, które odpowiadają za prawidłowe strzelanie.

Jak zareagowali Twoi znajomi na informację, że trenujesz coś tak specyficznego i niepopularnego wśród młodzieży? 

Byli trochę zaskoczeni, aczkolwiek przyjmowali to dosyć ciepło. Nie spotkałam się z uwagami, że jest to jakieś dziwne, czy coś. Wręcz przeciwnie. Raczej uważali, że jest to coś takiego unikalnego. Ciekawiło ich to, że czegoś takiego próbuję.

Czyli nie ma co się bać angażować się w oryginalne pasje?

Nie, na pewno nie (śmiech).

Skąd bierzesz odwagę do tego, żeby mówić o swoich zainteresowaniach, które oprócz łucznictwa, dotyczą też gier komputerowych? Skąd ją czerpiesz? Pytam o to, ponieważ w codziennym życiu jesteś raczej osobą otwartą i nie udajesz nikogo.

To zaczęło się w podstawówce. Wtedy było tak, że byłam bardzo potulna i robiłam wszystko to, czego oczekiwali ode mnie inni. Bałam się być sobą i wyrażać własną opinię. Mój kolega w tym czasie był trochę prześladowany w szkole. Ja starałam się w tym nie uczestniczyć, ale mimo to raz zdarzyło się, że też trochę się z niego wyśmiewałam. To był punkt kulminacyjny. Od tamtego momentu moja postawa się zmieniła. Kiedy szłam do gimnazjum, stwierdziłam, że idę w nowe środowisko i czas na zmiany. Stało się tak dlatego, ponieważ doszłam do wniosku, że to wyśmiewanie się z kogoś jest po prostu idiotyczne. To jest tak samo wartościowa osoba, jak każda inna. Od gimnazjum zaczęła się taka „moja droga ku przemianie” (śmiech). Nie ukrywałam już tego, kim jestem. Z tego też powodu w gimnazjum nie miałam wielu przyjaciół. Dopiero w trzeciej klasie wiele osób stwierdziło, że w sumie, to nie znali mnie dobrze i wcześniej uważali, że jestem dziwna. Jednak jak mnie trochę bliżej poznali, to stwierdzili, że jestem fajna. I po prostu tak to wyszło.

A nie było Ci przykro, że nie masz tylu znajomych? Jak sobie radziłaś z byciem na uboczu przez to, że jesteś prawdziwa?

Lepiej jest mieć jednego lub kilku prawdziwych przyjaciół, niż wielu ludzi, którzy są z nami tylko udając, że nas lubią. Nie ma co się przejmować zdaniem innych. Tak naprawdę ważne jest to, co ty sam o sobie myślisz.

Co w sytuacji, kiedy ktoś się z Ciebie śmieje albo dowiadujesz się, że ktoś Ciebie obgadywał, bo jesteś inna? Jak Ty sobie z tym radzisz? 

Po prostu olewam to. Ja wiem, że jestem wartościowa i jeśli mój sposób bycia komuś nie odpowiada, to jest problem tej osoby, nie mój. Nie muszę się przyjaźnić ze wszystkimi. Tak samo ta osoba nie musi się przyjaźnić ze mną, jeśli nie chce. Dużo lepiej zignorować takie obraźliwe i bezpodstawne zachowanie. Nie warto dawać osobie, która nas gnębi pewnej władzy nad sobą poprzez zamykanie się w sobie, czy okazywanie, że czujemy się przez jej zachowanie gorsi. Mówię to, ponieważ mimo wszystko wiele osób poprzez czynienie przykrości innym próbuje podbudować swoją pewność siebie i poczucie własnej wartości. To zaś niestety powoduje, że coraz więcej osób jest przez nie wyśmiewane. To błędne koło, dlatego nie dajmy się w nie wciągnąć i znając swoją wartość, miejmy to gdzieś. 

Czy uważasz, że jest jakaś recepta na bycie sobą? Jak odnaleźć kim my jesteśmy, do czego jesteśmy powołani? 

Wydaje mi się, że najważniejsze jest słuchanie głosu swojego serca. Pamiętanie, że to co inni o nas mówią i myślą nie jest istotne. Nikt za nas naszego życia nie przeżyje. Trzeba być odważnym i powtarzać sobie w myślach, że ja jestem ważna, że niekonstruktywne opinie innych ludzi nie są ważne. Częste myślenie w taki sposób spowoduje, że takie postrzeganie zakoduje się w naszej podświadomości. Dzięki temu będziemy postrzegać siebie i rzeczywistość w lepszy, pozytywniejszy sposób.  

Czyli to co powtarzamy sobie w myślach ma wpływ na naszą rzeczywistość, tak?

Tak, ja też, jeśli mam jakieś przekonania, to bardzo mocno się ich trzymam. Jest praktycznie niemożliwe, żeby coś zmienić w moim myśleniu. Jestem przekonana, że mam dużą wartość i że jestem po prostu fajna i jeśli ktoś tego nie dostrzega, to mnie to nie obchodzi.

Myślisz, że ta fajność i ta wartość odnosi się do każdego? 

Jak najbardziej. Uważam, że każdy ma niezwykłe cechy i talenty, którymi może się z innymi podzielić. Podzielenie się tym ze światem sprawia, że staje się on bogatszy, ciekawszy i piękniejszy. Dodatkowo każdy człowiek przez te swoje umiejętności jest ważny. To dzięki nim ma coś do przekazania światu. Nie uważam, że jakieś istnienie jest nieważne czy nieistotne. Jeśli chociażby dla jednej osoby twoja obecność jest ważna, to wtedy jakby całe twoje życie ma sens.

Właśnie, co nadaje sens Twojemu życiu i dlaczego? 

Myślę, że Bóg. Od zawsze był obecny w moim życiu. Wychowywałam się w domu katolickim, gdzie wszyscy byli wierzący. Sama z siebie jeździłam na różne obozy rekolekcyjne. Myślę, że właśnie to pomogło mi tak dosadnie stwierdzić, że to Bóg ma najwięcej sensu w całym życiu.

W jaki sposób pojawiło się to przekonanie? Nagle stanął przed Tobą i powiedział oto Jestem i byłaś już pewna? 

Wydaje mi się, że to raczej w takich małych, codziennych sytuacjach. Takie momenty, w których normalnie bym o Jego działaniu nie pomyślała, On właśnie się przejawiał. To sprawiło, że doszłam do takiego wniosku. 

A jesteś w stanie podać jakąś konkretną sytuację Jego działania?

W ostatnim czasie szukałam pracy. Dosyć długo nie mogłam jej znaleźć, ale w końcu mi się udało. Myślę, że to w pewnym stopniu właśnie dzięki Panu Bogu. Wiem, że dużo osób się modliło o to, żeby udało mi się dostać tą pracę. Ja też się o to modliłam, więc myślę, że ta sytuacja jest dowodem Jego działania. Oprócz tego, na jednym obozie mieliśmy zorganizowane tzw. „walk of light”. Polegało to na tym, że szliśmy takim jakby torem, na którym musieliśmy wykonywać różne zadania. Były one związane z Bogiem. Ja miałam na nich zawsze poczucie takiego duchowego oczyszczenia. Płakałam za każdym razem jak tą drogę przechodziłam. Podczas jej przechodzenia modliliśmy się razem w grupie. Oprócz tego każdy indywidualnie np. pisał list do przyszłego siebie. Te doświadczenia wzbudzały we mnie poczucie takiej namacalnej obecności Boga przy mnie.

Czy dzięki doświadczeniu tej Bożej obecności jest tak, że czujesz sens żyć dla Boga? Jeśli tak, to w jaki sposób?  

Myślę, że tak. Uważam, że Bóg jest obecny. Jest moim przyjacielem, więc wydaje mi się, że chociażby czynienie dobra względem innych, tak jak On nas uczy, jest jakby jednym z takich filarów życia z Nim i dla Niego. Również wiadomo – modlitwa, co jest według mnie podstawą. Myślę, że to są takie dwie najważniejsze rzeczy. 

Czym jest dla Ciebie modlitwa?

Jest spotkaniem z takim dobrym Ziomeczkiem (śmiech). To jest taka rozmowa. Tak jak spotykam się z jakimiś znajomym na kawkę, to to jest takie spotkanie z Bogiem „na kawkę”. 

A Ty możesz w tedy mówić? I On mówi? Jak to wygląda? 

Wiadomo, że raczej to ja mówię do Niego. On mi tak nie odpowie, jak teraz z Tobą rozmawiam. Aczkolwiek myślę, że On pojawia się po prostu w moim życiu pokazując mi drogi, którymi mogę pójść, gdy mam jakiś dylemat. To On mnie naprowadza na rozwiązania kierując moje myśli w konkretną stronę, czy doprowadzając do spotkania z osobą, która daje mi bardzo pomocną radę. Bóg mówi, ale nie tak jak w rozmowie z Tobą na głos, fizycznie, tylko w cichości serca, czy przez różne zdarzenia.

Jak poznałaś Boga? 

Wychowywałam się w domu katolickim, więc Bóg był obecny w moim życiu od zawsze. Aczkolwiek jak wiadomo, jak się jest jeszcze małym dzieckiem, to mam wrażenie, że nie ma się do końca świadomości o tym w co się wierzy. Wydaje mi się, że takie pierwsze doświadczenie miałam właśnie na obozie, jak z Katolickim Stowarzyszeniem Młodych pojechałam na obóz typowo rekolekcyjny. Myślę, że w tedy pierwszy raz miałam taką prawdziwą styczność z tym w co faktycznie wierzę. To doświadczenie mocno umocniło tą moją wiarę. Trudno powiedzieć, jak stwierdziłam, że Bóg naprawdę istnieje. Tak wewnętrznie miałam chyba cały czas taką świadomość. Aktualnie po prostu widzę Go w różnych takich małych rzeczach, jak np. znalezienie pracy. 

I myślisz, że Bóg faktycznie nakierowuje nas na podjęcie dobrych decyzji w naszym życiu? Zwłaszcza w naszym – tak młodych osób?

Tak. Kiedy zmieniałam szkołę, było dla mnie dosyć istotne, żeby poprosić Boga o pomoc w tej sprawie. Była to dla mnie trudna sytuacja, bo z jednej strony wyczuwałam presję ze strony ludzi z tamtej szkoły, że nie powinnam jej zmieniać, a z drugiej czułam taką wewnętrzną potrzebę, żeby zmienić to środowisko, żeby pójść gdzieś indziej. Myślę, że w pewien sposób Bóg mnie do tego zmotywował i podprowadził. Wiesz, w życiu z Bogiem na pewno nie należy się bać bycia innym. Trzeba szukać ludzi, którzy pomagają nam wzrastać i sprawdzać co sprawia nam radość. On natomiast w odpowiednich momentach będzie nam wskazywał, co jest dla nas najlepsze.

Dodaj komentarz