Rozmowy

Modlitwa na ostrzu noża

O Bogu, który wyciąga z poczucia bezsensu, powołaniu, które stało się fascynującą przygodą, oraz Kościele pełnym ran, porozmawiałam z ks. Michałem Tomiakiem – absolwentem Politechniki Poznańskiej oraz duszpasterzem akademickim św. Rocha. 

Miał Ksiądz tak naprawdę wszystko. Kobietę, dobrze płatną pracę, dobre wykształcenie, ukończoną szkołę muzyczną i nagle pomysł: kapłaństwo. Jak to możliwe? 

Rzeczywiście miałem to wszystko, co wymieniłaś, ale to mi nie dawało głębokiego doświadczenia szczęścia. Takiego wewnętrznego doświadczenia, że jest okey, że jestem na swoim miejscu. Miałem to wszystko zewnętrzne, ale nieustannie brakowało mi poczucia spełnienia.

Co się stało, kiedy uświadomił sobie Ksiądz, że coś jest nie tak?

Zacząłem się modlić o powołanie. O to, żeby znaleźć to, co, Pan Bóg mi proponuje.

Skąd pomysł, żeby się Pana Boga poradzić? 

To był najprostszy pomysł. Wiara i pewna religijność od zawsze były obecne u mnie w domu. Zawsze słyszałem o tym, że Pan Bóg jest i że daje powołanie. To doprowadziło do tego, że w takim momencie, kiedy czułem, że nie znalazłem swojego sensu czy powołania zwróciłem się do Niego na modlitwie. To był taki kryzysowy moment. Doszedłem do pewnej ściany. Wszystko, co mogłem osiągnąć na tamten wiek, miałem. Skończyłem studia, pracowałem, byłem w związku z kobietą. Swoją drogą z bardzo fajną dziewczyną. Wszystko było ustawione życiowo. A ściana polegała na tym, że zdobyłem to, a w środku czułem, że jestem cały czas niespełniony. To było bardzo głębokie doświadczenie pustki, które mówiło: „ale to nie jest to”. Taki moment, w którym nie mogłem się już dalej sam poruszać. To było niemożliwe po prostu. Wtedy właśnie poszedłem na modlitwę. 

Jaka to była modlitwa?

To była ostra modlitwa. Mnie to trochę wystraszyło, że można mieć wszystko, a równocześnie można być człowiekiem nieszczęśliwym. Wtedy właśnie się modliłem o to, żeby Pan Bóg mi czytelnie pokazał, co mam robić. 

Jak to się ujawniło? 

To się zaczęło od tego, że myślałem: „Co mam robić?”. Patrzyłem na moją historię, na moje wykształcenie i jednocześnie się gdzieś tam modliłem. Pracowałem w biurze projektowym, w dużej firmie budowlanej. Ta praca dawała mi spore zarobki, ale ona nie pasowała tak po ludzku. Ja czułem, że ja nie jestem do tego stworzony, że będę się strasznie męczyć w swoim życiu dalej to robiąc.

Jakie działania Ksiądz podjął? 

Zacząłem kombinować tak intelektualnie. Skoro skończyłem inżynierię środowiska, to może powinienem to wykorzystać? Odzywały się też we mnie takie pragnienia, które były już dłuższy czas. Na przykład wyjazdu na misję jako misjonarz świecki. Jako inżynier, który będzie pomagał misjonarzom. Zacząłem szukać w tych rejonach. Z tego wynurzało się powoli to, w co potem poszedłem – czyli kapłaństwo. Trzeba pamiętać jednak, że to nie było takie ewidentne. Powoli, od zdania do zdania, od jakiegoś wewnętrznego doświadczenia do kolejnego doświadczenia. Do tego doszły rozmowy z ludźmi. Zwłaszcza z moją siostrą, która otworzyła mi umysł na możliwość kapłaństwa. To był pierwszy raz w życiu, kiedy ja poważnie sam stwierdziłem, „może tak?” (śmiech). 

Wcześniej to zamykałem. Automatycznie uciekałem od tej myśli. 

Dlaczego Ksiądz uciekał?

Bo byłem całkowicie w świecie. To było dla mnie nie do wyobrażenia. Przecież ja miałem dziewczynę, uprawiałem sport, miałem skończone szkoły muzyczne. Prowadziłem bardzo aktywne życie, a kapłaństwo mi się kojarzyło z pewnym zamknięciem. Takie miałem wyobrażenie o kapłaństwie jako młody człowiek. 

W jakiej sytuacji przejawiła się Boża moc w Księdza życiu?

W tym, że ten stan, który opisywałem przed chwilą został zmieniony. Byłem człowiekiem wewnętrznie nieszczęśliwym, o wielkim niepokoju wewnętrznym i braku radości, a On to wszystko przemienił. Wlał pokój serca, dał radość. On mnie znalazł. Nadał sens mojemu życiu. Przez powołanie i przez to, że wiem teraz, po co to wszystko. Dokąd ja dążę. Ja to już wiem. To jest całkowicie jakościowa zmiana mojego życia.

Skąd odwaga, żeby nagle powiedzieć światu, że odkrył Ksiądz Boga, że zmienia Ksiądz swoje ówczesne życie? 

Dzisiaj z perspektywy czasu wiem, że to jest dar Pana Boga. Ja pamiętam siebie z czasów, kiedy realizowałem tylko swoje pomysły. Byłem człowiekiem, który grał. Zakładał maski. Który chciał się przypodobać temu światu. Wiele rzeczy robiłem właśnie po to.

I co potem? 

W tamtym momencie była taka dramatyczna modlitwa: „Nie mam pomysłu już dalej. Wiem, że ja mogę tak żyć, ale będę nieszczęśliwym człowiekiem przez wiele lat”. To był taki gest podniesienia rąk. W takim geście poddania się. Wiem, że On wtedy wkroczył. Wkroczył z odwagą, żebym ja potrafił z tego wyjść. Naprawdę wierzę, że odwaga, to jest Boży dar. Jak klocki z domina padało wszystko. Rzucenie pracy, rozstanie z dziewczyną, sprzedaż samochodu, zostawienie mieszkania, pracy i wstąpienie do seminarium. 

Ludzie nie stukali się w głowy?

Stukali się. Natomiast dzisiaj widzę, że to On robił we mnie. To On dawał siłę i odwagę. 

To poddanie się, o którym Ksiądz wcześniej wspomniał, nie brzmi strasznie? Nie odbiera to nam wolności?

Chodzi tak naprawdę o moment zawierzenia się Jemu. Poddaństwo dzisiaj tak bardzo pejoratywnie brzmi. U mnie to był moment takiego kryzysu. Mam obraz w głowie takiej modlitwy na ostrzu noża. Powiedziałem: „albo Panie Boże mi pokażesz co ja mam robić, bo od małego słyszę, że Ty jesteś, albo się wypchaj, bo ja takiego Boga, który się nie angażuje, nie chcę. Ja takiego Boga nie potrzebuję, który niby jest, a którego ja nie doświadczam”. To był ten moment. Jednocześnie takiego podniesienia rąk, a z drugiej strony wykrzyknięcia: zrób coś! 

I stało się?

Tak, stało się. Dzisiaj widzę, że to było gwałtowne, a jednocześnie On mnie przeprowadził przez to z takim spokojem i odwagą. 

Jak kapłaństwo wygląda w rzeczywistości, kiedy jest Ksiądz już w nim 5 lat? 

Życie księdza jest fascynujące (śmiech). Najbardziej pasjonujący jest Pan Bóg i drugi człowiek. W kapłaństwie jest niesamowita przestrzeń poznawania Pana Boga. Jako ksiądz mogę sprawować Eucharystię, spowiadać ludzi, mogę studiować teologię, poznawać historię Kościoła i judaizmu. Ciągle jestem posłany do drugiego człowieka. Dla mnie to jest wielka przygoda. Ciągle uczestniczę w życiu drugiego człowieka. To jest niesamowite bogactwo. Każdy dzień niesie nowych ludzi, nowe historie. Każdy dzień jest dla mnie fascynującą przygodą z Panem Bogiem, bo widzę, jak On działa w życiu moim i tych ludzi. Dzisiaj to są już chyba tysiące ludzi w życiu, których ja gdzieś zaistniałem z moją posługą. I niby ja posługuję, ale ja też ogrom czerpię z tych wydarzeń, z tych spotkań, doświadczenia, modlitwy od nich, bycia razem. To jest nieustanna przygoda.

Jak Ksiądz się odnajduje w hierarchii Kościoła?

Ja wierzę w Kościół. Świadomie wyznaję tę część Credo w niedzielę. To znaczy, że wierzę, że ten Kościół hierarchiczny ma sens. Wiem, że On nie jest idealny, ale On ulega oczyszczaniu. 

Dlaczego Ksiądz w ten Kościół wierzy? 

Widzę całą Jego historię, że pomimo Jego słabości, czasem aż takiej przerażającej, Pan Bóg się do Niego przyznaje.

Jak Ksiądz się odnajduje w Kościele?

Czasem jest trudno, bo widzę wiele gorszących i wiele trudnych rzeczy. W tym wszystkim jednak doświadczam też przepięknych rzeczywistości. Mam wrażenie, że zbyt mało o nich mówimy. Mamy problem z pijarem (śmiech). Znam młodszych biskupów z Poznania, z którymi mam super kontakt. Bardzo im ufam i wiem, jacy oni są. Im strasznie zależy na Kościele, na ludziach. Na tym, żeby coś dobrego robić. Mówię tu o biskupie Damianie i biskupie Szymonie. Znam ich jeszcze z czasów, kiedy byli księżmi. To są cudowni ludzie. To jest dla mnie takie światełko w tunelu. 

Co jest takiego wyjątkowego w Kościele, czego nie ma w innych instytucjach?

Właśnie to podwójne dno. Zewnętrznie to jest pewna struktura. To jest instytucja, jakiś wielki organizm, który musi działać. On ma te wszystkie swoje zależności ludzkie i ludzkie struktury. Natomiast w Nim jest to drugie dno w postaci ducha i życia duchowego. Ogromu duchowych dziedzin, sakramentów, duchowości. Czegoś, czego się nie da zbadać tak instytucjonalnie. Mnie Kościół fascynuje. Jakiś czas temu mówiłem maturzystom na Jasnej Górze, że ja kocham Kościół. On w języku polskim ma trochę przekształcone tłumaczenie, bo ma rodzaj męski – ten Kościół, ale w oryginale Kościół jest rodzaju żeńskiego. Eklezja – czyli Matka, ona, Oblubienica.

Czym jest dla Księdza Kościół?

Dla mnie Kościół to jest matka. Natomiast często ją przeżywam w taki sposób, że jest matką prostytutką. Ona jest bardzo poraniona, ubrudzona i zachowuje się jak prostytutka. Przez te grzechy, przez różne wewnętrzne i zewnętrzne doświadczenia chociażby czasem bratanie się z władzą, z polityką. To mnie strasznie denerwuje. Wkurza mnie to. Natomiast Ona jest moją matką. Bo ja to życie wieczne otrzymałem przez Nią. To jest trudne doświadczenie, bo ja widzę, że Matka się o mnie troszczy, że Ona jest cudowna, że Ona mnie zrodziła. Natomiast Ona niejednokrotnie jest prostytutką.

I mimo to Ksiądz dalej jest w tym Kościele?

Ja jej nie przestanę kochać. Moja matka może bardzo zgrzeszyć, ale Ona zawsze będzie moją matką. Kościół, jak mówi Pismo Święte, to jest też Oblubienica Chrystusa. Ja w to mocno wierzę. Mam tego doświadczenie, że to „małżeństwo” Pana Jezusa z Kościołem, ze swoją Oblubienicą, to jest małżeństwo nierozerwalne. On za Nią oddał życie. Krew za Nią wylał. Dlatego mnie to tak trzyma przy życiu. Ja już nie mam innego pomysłu (śmiech). 

To wszystko jest jednocześnie strasznie trudne, bo przeżywamy to w tych kilku warstwach. Jest ludzka warstwa, kiedy nas to wszystko wkurza. Nie rozumiemy i mamy ochotę odejść, ale z drugiej strony jest to doświadczenie takie bardzo duchowe. Doświadczenie w tym wszystkim właśnie tej relacji z Matką i jej Oblubieńca – Chrystusa, który się cały czas do Niej przyznaje. To właśnie nadaje wyjątkowość Kościołowi.

Co jest fundamentem Kościoła?

Właśnie Chrystus. Jego krzyż, Jego śmierć i zmartwychwstanie, bo On żyje. On cały czas nadaje sens Kościołowi. Kościół bez Niego to jest tylko jakaś instytucja. Natomiast ja już doświadczyłem tego, że to nie jest tylko instytucja. To nie jest tylko hierarchia. To nie są urzędy. Wiesz, to patrzenie na Kościół nie jest dla mnie czymś, co ja sobie wypracowałem. Ja tego po prostu doświadczyłem. Natomiast wiem, że to jest skomplikowane. 

Co warto zrobić w momencie kryzysu?

Na pewno nie kierować się emocjami. Iść na modlitwę i jednocześnie iść do człowieka, któremu ufam i wiem, że on jest człowiekiem modlitwy. Do kobiety, mężczyzny, to jest nieważne. Akurat tutaj myślę o spowiedniku, o kierowniku. Natomiast na pewno nie emocje, bo jak mówi św. Ignacy Loyola, emocje potrafią nas bardzo zwieźć.

Czyli poszukiwania?

Cały czas. Ale też zbieranie doświadczeń. Mocnych, pięknych, które są takimi pionami czy słupami, na których budujemy te budowle naszego życia z Panem Bogiem. 


Zdjęcia: Jagoda Dziamska

4 komentarze

Dodaj komentarz