Kiedy próbuję wszystko „po swojemu”…
„Wszystkie swoje troski wasze przerzućcie na Niego, gdyż Jemu zależy na was” 1P 5,7.
W ostatnim czasie dużo się w moim życiu dzieje, zastanawiam się nad swoją tożsamością, nad innymi ludźmi, nad pracą nad sobą… W tym wszystkim próbowałam też znaleźć miejsce dla Boga.
Bóg mi tu nie pasuje
Jakoś tak niestety wychodziło, że ciągle mi nie pasował… A to tutaj nie tak, a tutaj widziałabym to inaczej… Rodziło to we mnie straszną frustrację. Takie poczucie, że coś jest nie tak. Że z jednej strony, ja bym tak bardzo chciała tego Boga odpowiednio umiejscowić, ale z drugiej strony strasznie się tego boję? A może bardziej nie czuję tego, albo jeszcze inaczej – starałam się stłamsić to, co we mnie wybrzmiewało już od dawna.
Rzeczywistość była trudna
Bóg, to o Nim gdzieś w tym wszystkim zapomniałam. Mimo tego, że cały czas niby byłam z Nim w relacji, to jednak zawsze z pewnym dystansem. Z pamięcią tego, że ostatnie półtora-roku to był czysty hardckore. Nieustanna walka z tym, żeby nie utracić wiary, nie zwątpić w Boga, którego poznałam jako czystą Miłość, a którego życie i świat zaczęło mi przedstawiać, jako kogoś bezdusznego, kogoś, kto tylko sprawdza, czy jestem wystarczająco dobra. Czy nadaję się do następnych zadań…
To bolało, dlatego wydaje mi się, że zaczęłam się trochę odgradzać. Zaczęłam działać bardziej po swojemu. Zawierzając się Jemu, ale już bez takiego zaufania, jak wcześniej, bo bałam się, że zaboli. Zaboli, bo znowu zostanę zraniona. Zaboli, bo okaże się, że moje wyobrażenia w porównaniu z rzeczywistością są inne.
I tak mocowałam się z tym, co mam zrobić, w którą stronę iść… Prosiłam Boga, żeby mi powiedział, ale nie chciałam słuchać. Chciałam iść tylko tą ścieżką, która sama sobie wymyśliłam, mimo tego, że czułam wewnątrz niepokój, niespełnienie czy frustrację.
Z Jezusem każda rzeczywistość zmienia swoje oblicze…
Jakże niezwykłym był dla mnie moment, kiedy w końcu stwierdziłam – dobra Jezu oddaję Ci to, Ty się tym zajmij. Zaczęłam odmawiać akt spisany przez o. Dolindo „Jezu Ty się tym zajmij”. Jakim było to dla mnie zdziwieniem, kiedy w trakcie jego odmawiania, pomysły same zaczęły przychodzić mi do głowy. Kiedy pojawiły się odpowiedzi na pytania. Kiedy wreszcie zrozumiałam, że ja tak naprawdę nie chcę robić tego, co mi się wydawało spychając Boga na poboczny plan, tylko pragnę, aby to On był na pierwszym miejscu.
Poczucie spokoju na sercu, którem mam za każdym razem, gdy naprawdę oddaję się Bogu w modlitwie jest nie do zastąpienia. Miłość jakiej doświadczam i to poczucie, że ja nie jestem w tym wszystkim sama, tak naprawdę nie równa się z niczym innym .
To co mam w sercu wydobywa się dzięki Bogu
Przecież jest Ktoś, komu na mnie niesamowicie zależy, Ktoś, kto pragnie ze mną przejść przez każdą przeszkodę i pragnie mnie zaprowadzić w niezwykłe miejsca. Zapomniałam o tym, a może bardziej nie chciałam uwierzyć, że Jego plan pokrywa się tak naprawdę z moim, bo dopiero na modlitwie uświadomiłam sobie, że to co mam w sercu, wydobywa się dopiero dzięki Niemu.
Możemy do wszystkiego podchodzić po ludzku. Patrzeć tylko z ziemskiej perspektywy, ale On pomaga spojrzeć szerzej i nakierowuje na odpowiednie tory. Owszem da się robić wszystko samemu wsłuchując się tylko w głos swojego serca, ale doświadczam tego, że z Bogiem jest szybciej, delikatniej i łatwiej.
Jezu oddaję Ci dzisiaj wszelkie moje troski, wszystko co mnie obciąża, ale też to, co mnie podnosi i motywuję. Oddaję Tobie całe moje życie. Ty w Nim działaj. W Tobie jest największa wolność. <3